Lifestyle

Pan Podróżnik, czyli syndrom gwiazdy rocka

Zbijał pionę ze słoniami, fiordy jadły mu z ręki, a z pingwinami z Madagaskaru są najlepszymi ziomkami. Tańczył sambę w Brazylii, salsę na Kubie i tango w Argentynie. Przyrządzał tom yum w Tajlandii i musakę w Grecji. Ujeżdżał wielbłądy w Maroko, trenował orły w Mongolii i zaprzęgał psy w Kanadzie. Kto?

PAN PODRÓŻNIK

Umówmy się, to ROBI WRAŻENIE. A te (ci?) na których jednak nie robi, mogą zakończyć lekturę już na tym miejscu. Jesteście bezpieczni! 🙂

Ale wróćmy do wrażenia. Jedno wrażenie, drugie wrażenie i tak jakoś kończycie razem, jako para, związek, układ – nazywaj jak chcesz. Oglądasz setki zdjęć z czterech stron świata, słuchasz pełnych przygód opowieści, a programy wypraw znasz na pamięć. Z czasem sama się w nie angażujesz, pomagasz układać w ładnie brzmiące zdania. #JakDoTegoDoszłoNieWiem, ale w pewnym momencie wiesz, jak najlepiej przedostać się z Cali do Bogoty, kiedy wybrać się na humbaki i która knajpa w Medellin jest warta zgrzeszenia. I nie, nadal nie byłaś w Kolumbii. Ale niemal zaczynasz za nią tęsknić.

BLASKI

I oczywiście że bywa pięknie. Dużo swobody, przestrzeni i samodzielności w związku. Odliczanie dni do spotkania no i te gorące powitania, ach! A do tego gifty z podróży. W pewnym momencie masz kapelusz z Meksyku, torbę z Tanzanii i sandałki z Boliwii. Kawę z Kolumbii, wino z Węgier i przyprawy z Zanzibaru. Obrazy i obrazki, figury i figurki z czterech stron świata. I mnóstwo koralików.

No fajnie. Serio, fajnie. Byłabym hipokrytką twierdząc że nie jarałam się. Jarałam. I rozmowami w środku nocy, bo tylko wtedy miał sieć. I łapaniem się choć na kilka minut. I tymi fotami z końca świata. Tak, jarałam się. Wieczory z opowieściami i projekcjami filmów. Jak wygląda rozgwieżdżone niebo Afryki, jak zepsuło się auto, jak nurkuje się z rekinami, jak brzmi nocą dżungla i jak smakuje prawdziwe ceviche. Słuchałam, chłonęłam i też tak chciałam.

CIENIE

Ale z czasem te same plusy stają się minusami, a blaski cieniami. Bo swoboda, przestrzeń i samodzielność zamieniają się w pustkę i samotność. Kolejne urodziny, rocznice i inne długie weekendy w pojedynkę. Jasne, masz grono przyjaciół, zajebistych przyjaciół, ale nie o to chodzi. Jesteście razem, a jednak osobno. Uczysz się żyć sama. I wszędzie chodzisz sama, nikt już nie zakłada że przyjdziecie we dwójkę. Wiesz też co to sonda lambda i że Twoje auto wymaga niestandardowego klucza do kół. Co zrobić gdy przecieka syfon i gdzie znajdują się zawory w domu. Wiesz też, czego nie robić podczas remontu, bo uczysz się na błędach, swoich. Bo nie miałaś się kogo doradzić, bo akurat nie miał zasięgu.

Fajnie? Feministycznie i niezależnie? Niekoniecznie, życzyłabym sobie nie musieć ogarniać, bądź mieć wybór. Czasem fajnie jest być po prostu dziewczyną, nie targać opon do auta i nie składać samemu mebli. I nie prosić setny raz kumpla o pomoc, bo Twój facet właśnie pije drinka na końcu świata. Nie-wiadomo-z-kim.

Nie wiadomo z kim i nie wiadomo gdzie. Taka prawda. Zazdrość. I w pewnym momencie stajesz się zazdrosna nawet nie o te kobiety – klientki czy nowo poznane na miejscu. Tylko o podróże, przeżycia i wspomnienia, które też chciałabyś dzielić i doświadczać, ale w zamian za to siedzisz na dupie.

NIEPOKORNA

Siedzisz, bo on przyjeżdża zmęczony. Bo przecież tyle co wrócił z ciężkiej wyprawy. Bo ma dość imprez, dość alkoholu, bo stroni od ludzi, bo był 24h na dobę w pracy. Bo tu jest głośno i gwarno, a on potrzebuje ciszy. Bo wcale nie ma ochoty pójść z Tobą na imprezę, do znajomych, wyjechać na weekend. PRZECIEŻ DOPIERO CO WRÓCIŁ! Albo przecież już tam był z grupą. No kurwa! I nie ważne że siedziałaś i czekałaś. Nikt ci przecież nie kazał, prawda? Realizuj się dziewczyno! Oh wait…

A co się dzieje jak chcesz dołączyć i z nim pojechać? Jak też chcesz czegoś doznać, doświadczyć, może coś zmienić w swoim życiu? O nie. „To moja praca, Ty mnie do swojej nie zabierasz”. Koniec dyskusji.

I to ten moment kiedy powinno Ci się zapalić czerwone światełko. Jeżeli jednak się nie zapala, to nawet nie wiedząc kiedy zaczynasz się naginać i zmieniać. Ustawiasz plan tak, żeby wcisnąć się między kolejne wyprawy, żeby zdążyć między jedną a drugą. Przesuwasz swoje urodziny – „przecież to tylko data’, rezygnujesz z kolejnych pomysłów, spotkań i znajomości, byle ten i tak krótki czas spędzić razem. Z perspektywy czasu dziś wiem że to mój największy błąd. Nie wolno tak, trzeba zawsze PAMIĘTAĆ O SOBIE i swoich potrzebach. Suszone mango niewiele wynagrodzi.



A potem okazuje się że te przywożone prezenty też są zupełnie z dupy. Że nawet nie zna Twojego gustu (bo skąd ma znać?), że kolejna rzecz ci się nie podoba, ale to ty jesteś niewdzięczna, inna by doceniła. I w końcu te sandałki z Boliwii są w złym rozmiarze, a torba w nielubianych kolorach. Przesada? Może. Powiesz – ciesz się że pamiętał, że pomyślał. Ja powiem – nawet nie wiedział co lubię, kupił na odpierdol i z głowy.

I że po miesiącu rozłąki nawet nie masz co opowiedzieć. Bo to, co przez dwa dni spędzało Ci sen z powiek jest już teraz bez znaczenia. Że nie mogłaś odpalić auta? Że ktoś ci sprawił przykrość? Że skręcałaś się z bólu w trakcie okresu? Że coś Cię cieszyło? Że odniosłaś mały sukces? Duży sukces? Jakie to ma teraz znaczenie? Żadne.

GWIAZDA ROCKA

I zaczynają się pretensje i żale, o wszystko. O kolejne wyprawy i samotne urodziny. Moje, jego. O to że Sylwester w domu, a on 3 dni później w świat. O nieustająco pikający telefon i powiadomienia z grup, bo przecież tyle co wrócili i wszyscy żyją emocjami. Bo musi odpisać, bo to jego praca. W końcu o którąś z uczestniczek wyprawy, bo zawsze się trafi jakaś bardziej zaangażowana. A Ty przecież niczego nie rozumiesz. I tak wasze relacje słabną, za to on buduje wokół siebie grupę fanek. Serio, fanek. Dlaczego? Patrz punkt 1. Zbijał pionę ze słoniami, fiordy jadły mu z ręki, a z pingwinami z Madagaskaru są najlepszymi ziomkami…

No i na wyprawie naprawił auto, zaprzyjaźnił się z miejscowymi, rozpalił ognisko i polewał drinki, snując przy tym niesamowite historie. O tym jak ujeżdżał wielbłądy w Maroko, trenował orły w Mongolii i zaprzęgał psy w Kanadzie… Poza tym to po prostu dobry człowiek. Z miejscowymi dzieciakami pogra w piłkę, przywiezie leki dla lokalsów, naprawi im coś przy chatce…

Syndrom gwiazdy rocka, nie potrafię tego inaczej nazwać. Splendor, popularność i uwielbienie. Zawsze w centrum zainteresowania, z ciekawymi anegdotami w zanadrzu. Do tego kilka koralików na ręce, backpackerska stylówa + ogólny luz i dystans. Taki tam beztroski Piotruś Pan + wianek fanek. Czy w każdym porcie inna? A co to za różnica, czy w Afryce, na Kubie czy pod nosem…

LASKI PODRÓŻNIKA

Ale każda gwiazda kiedyś gaśnie. A to nie tylko moja historia, to zbiór różnych. Poznając bliżej środowisko usłyszałam takich sporo. Nie jedną, nie dwie, nie kilka. Ale dopiero niedawno zauważyłam pewien schemat i powtarzalność. Że historie innych brzmią jak moje i że równie dobrze to ja mogłabym je opowiadać. I że wcale nie byłam jak ta Żona marynarza którą wówczas namiętnie czytywałam, i trochę łudziłam się że też tak mam. Ni chuja, nie miałam.

I nie, nie twierdzę że relacje z Podróżnikami są przereklamowane a każdy zawodowy traveller to egoistyczny, zdradzający gnojek, absolutnie nie. Mam wspaniałych kumpli których podziwiam za to co robią, dokąd podróżują i jak to pięknie organizują, godząc prywatne życie z wyjazdami. Dla chcącego nic trudnego, uwierzcie. I nie twierdzę też że takie relacje są bezwartościowe, o nie, wiele można się nauczyć. A jak się ma szczęście, to i zobaczyć kawał świata, razem.

Dziewczyny moje Kochane, dedykuję ten wpis Wam. Bo widzę, jak pięknie kwitniecie i się realizujecie. Bo jestem pewna, że ostatecznie każdej z nas wyszło to na dobre, i gdyby nie te doświadczenia nie zrobiłybyśmy kroku, a nawet 10 w przód. A tym które nadal tkwią w toksyczno-podróżniczych układach, polecam przeczytać artykuł jeszcze raz. Jeżeli jakakolwiek jego część brzmi jak Twoja historia, to przemyśl to sobie. Again, and again…

Chłopaki – nie złośćcie się, to nic osobistego! Chyba nie macie się czego bać, prawda? :*

Może Ci się spodobać

8 komentarzy

  1. Arkadiusz says:

    Siema Podróżniczko,

    To co mi się pierwsze ciśnie na usta po przeczytaniu wpisu to że jest fantastyczny! Uśmiałem się totalnie a na końcu żałowałem że to już tyle. Efekt mówi sam za siebie, autor się spisał!

    Świetnie przepracowałaś sytuacje, które przeżyłaś. Czuje wyraz wewnętrznego oczyszczenia z historii która Ci nie odpowiadała oraz wcale nie była taka przyjemna, pomimo wielu aspektów które na początku wydawały się atrakcyjne.

    Wchodząc w relację z drugą osobą nie dostrzegamy tego co od samego początku wytwarza w nas negatywne emocje, a to często się dzieje już na samym początku. W Twoim przypadku pojawiła się zazdrość oraz smutek. Zazdrość z cudownych przeżyć, których również pragnęłaś oraz smutek, że nie mogłaś ich doświadczyć z ukochaną osobą. Wydaje mi się, że okazując radość ze sprzedawanych telefonicznie kolejnych opowiadań, wyraziłaś ciche przyzwolenie aby ten stan rzeczy nadal trwał. Owszem intencje miałaś zupełnie inne, cieszyłaś się że Twój facet jest szczęśliwy z tego czym się w życiu zajmuje. Okazywałaś mu wsparcie dając paliwo do dalszej samorealizacji oraz szczerze mu kibicowałaś nie okazując egoizmu. Z Twojej strony absolutnie cudownie. Szkoda, że zostało to potraktowane jako akceptację aktualnego stanu jako normalny, który ma za zadanie nadal trwać. Zrozumiałaś co Ci przeszkadza oraz czego oczekujesz, podjęłaś próbę rozmowy. Czułaś chęć zmiany aby to co daje mu szczęście przeżywać wspólnie oraz stało się waszą wspólną pozytywną emocją. Szkoda że spotkałaś się z tak prostym argumentem o pracy. Tutaj w takim klimacie rozmowy, zdecydowanie nie da się odnaleźć jednej batny. Partner był nastawiony na swoje własne „ja”, Ty miałaś jedynie za zadanie stać z boku i się nadal na to zgadzać. Nie krytykuje, nie oceniam postępowania.
    Fajnie, że zdecydowałaś się iść swoją własną ścieżką oraz wreszcie realizować własne marzenia. Tak trzymać! I „Ni chuja” nie daj sobie wciskać, że związek to kompromisy I zawsze masz poświęcać swoje marzenia dla kogoś innego. Przekładać kogoś pragnienia ponad własne. Nic nie powinno być dla Ciebie ważniejsze niż Twoje własne potrzeby. Kibicuje aby starczyło Ci na wszystko siły . To co będzie za rok jest bliższe temu co było wczoraj.

    Pisz więcej! Ostatni wpis z 31 lipca? Czytając chce się więcej i w kolejnych dniach będę z zaciekawieniem sprawdzać poprzednie blogowe wpisy.
    PS
    Wstawki stosowane jako przerywniki w myśli masz epickie! 

    Pozdrawiam,
    Arek

    1. Laska podróżnika says:

      Łoł! Trochę jak na darmowej terapii, ale przeczytałam od A do Z, nie dyskutuję bo każdy ma prawo do własnej opiniii. Niemniej dzięki bardzo za tak dogłębną analizę, piona! 😉

      1. Arek says:

        Aj zaraz terapii :D, ale tak darmowej! to z pewnością 🙂
        Byłaś we Włoszech, wspomniałaś o kliku fajnych miejscach. Czy można liczyć w przyszłości na dłuższy wpis z samej wyprawy? będę wdzięczny.
        Piona 🙂

        1. Laska podróżnika says:

          Z tamtej minionej już nie, ale jeżeli pojawi się kolejna to jak najbardziej 😉

          1. Arek says:

            Bardzo szkoda, liczyłem na fajne story może nawet z rejonów które będę chciał zobaczyć. Uzbroje się w cierpliwość ale jednocześnie zachęcam abyś kierunku nie odkładała na święte potem :):)

  2. Marek says:

    Fajnie tak trafić na dyskusję sprzed trzech lat 🙂 Nasuwa się oczywiste „i co?” , jak Ci się potoczyło i jak teraz układa? Ale o tym zaraz… Najpierw mała podróż w czasie. Otworzyłaś (wtedy) oczy i doznałaś katharsis, to chyba dobrze. Otrząsnęłaś się na tyle skutecznie, że potrafisz wszystko jednoznacznie zdefiniować i nie stronisz od autoironii – stąd pewnie nazwa Twojego blogu (kawa mnie ominęła?) ale nie do końca mogę się zgodzić ze słowami Arka, że związek nie może być oparty na kompromisach. Owszem, tak. Jeżeli ich nie ma, to jedna ze stron będzie cierpieć w sposób podobny do tego co sama przeżywałaś. To tak, jakby podróż z Arktyki na Antarktydę. A przecież najprzyjemniej jest w strefie równikowej… Realizacja wyłącznie swoich marzeń, bez uwzględnienia przy tym potrzeb drugiej strony to zwyczajny egoizm i raczej taka relacja nie wróży trwałości żadnego związku. No i właśnie, co teraz? Jak Ci się ułożyło? Odnalazłaś swoje miejsce?

  3. Marek says:

    Jak już zacząłem pisać… Ale teraz z innej beczki. Nie planujesz (cie) wyprawy do Tanzanii? Tak z podglądaniem Wielkiej Migracji itp. Botswanę już liznąłem, Namibię, Zimbabwe i RPA również. Pozostaje więc Tanzania. Wypraw do niej jest sporo ale z opisów wyglądają mi na za bardzo komercyjne. Jestem w tej sytuacji, że poprzez dwa wyjazdy na czarny ląd wyrobiłem sobie wyobrażenie w jaki sposób chciałbym ją poznawać dalej. Boję się, że komercja może wszystko zepsuć i przynieść niesmak zamiast pięknych przeżyć. Wy, zdaje się, robicie to w sposób odpowiedni i stąd moje pytanie. Choć szczerze mówiąc nie wykluczam jeszcze powtórki w Botswanie…

    1. Laska podróżnika says:

      Cześć! Ponad rok później 😀 Czas tak szybko płynie… Nie znam Tanzanii, nie byłam, także na ten moment niestety ale jest zupełnie oza moim obszarem zainteresowań 🙂 A może już w niej byłeś i zdązyłeś wrócić? 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *