Weź psa, mówili. Będzie fajnie, mówili. Twoje życie nigdy już nie będzie takie samo. Oho, to akurat prawda, to jedyna rzecz, która sprawdziła się w 100%.
PSIARA
Psy kocham odkąd pamiętam. Za dzieciaka zamiast w dom, bawiliśmy się w… chodzenie na smyczy. Tak, ktoś był właścicielem, żeby psem mógł być ktoś. Wakacje spędzane na wsi skutecznie pogłębiały moją miłość do czworonogów. I chociaż przez kilkanaście lat wmawiano mi uczulenie na sierść… to jednak jako nastolatka spełniłam marzenie i wraz z Rodzicami przygarnęliśmy pod dach szczeniaka. Tak, z bazaru. Tak, z kartonu. Tak, z pseudohodowli. Niestety, ale w tamtych latach nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to faktycznie wygląda. Denis, niby-foxterier, był psem marzeniem. Diabeł sam w sobie, jak to myśliwskie teriery, ale poza tym totalnie bezobsługowy. Wiem to dziś, z perspektywy posiadania Foresta. Wcześniej jednak wciąż naiwnie myślałam, że każdy pies będzie jak Denis. Albo Bruno, wiejski pies dzikobeskidzki.
JAK ŻYĆ BEZ PSA?
Lata leciały, Denis przeżywał już jesień swego życia, a ja wyprowadziłam się z rodzinnego domu. Gdy fox od nas odszedł, po 13-tu wspólnych latach, czułam się jakbym straciła członka rodziny, i w zasadzie tak było. Ale to nie był dobry czas na kolejnego czworonoga. Wynajmowane mieszkanie, chwilę później kolejna przeprowadzka i warunki totalnie niesprzyjające posiadaniu psa. No i podróże. To właśnie wtedy zaczął się temat Afryki i częstszych wypraw. Gdzie pies, jak? Wszyscy stukali się w głowę. Dobrze, poczekam – każdorazowo powtarzałam sobie w duchu, mijając na ulicy kolejnego psa – poczekam.
DOGOTERAPIA
Życie pisze różne scenariusze, a mnie czekała kolejna przeprowadzka. Tym razem na swoje własne osobiste mieszkanie, zamieszkałe wyłącznie przeze mnie. Myśl o przygarnięciu psa pojawiła się już w pierwszych dniach po przeprowadzce. Poczekaj – hamowałam sama siebie. Pies to nie lekarstwo na złamane serce. Najpierw ogarnij sama siebie, potem ogarniemy ci psa.
No to czekałam, znowu. Jednak już dużo bardziej aktywnie, na bieżąco śledząc profile społecznościowe wszelkich fundacji i schronisk. Wiedziałam, że mój pies będzie znajdą bądź schroniskową bidą. I tak zanim w moim życiu pojawił się Forest, zrobiłam 2 podejścia do adopcji innych psiaków, jednak zawsze coś nam stawało na drodze. I dalej nie było tego wymarzonego.
RAZ SIĘ ŻYJE
I tak na chwilę przed Wigilią EKOSTRAŻ dodała info o sześciu szczeniakach, porzuconych w worku na cmentarzu, w odległym Radomiu. Cztery łaciate niczym małe cielaczki i dwa szaraczki, jak małe wilczki. Miłość od pierwszego wejrzenia – done. I chociaż za żadne skarby nie myślałam o adopcji szczeniaka, to jednak serce zabiło mi szybciej.
Ale ponownie, sama zafundowałam sobie zimny prysznic. To na pewno hormony i atmosfera świąteczna robią swoje, przecież nie chciałaś szczeniaka – powtarzałam sobie i uparcie trzymałam się tej wersji. Po świętach Ekostraż znów dodała foto szczeniaków z cmentarza – do wzięcia zostały już tylko dwa. Tak, dwa szaraczki. No żesz w mordę, czy to nie znak? Nie nie… przecież jesteś rozsądna… Ale coraz częściej wchodziłam na foty szczeniaków, pokazałam je kilku znajomym, i tak w ostatnią sobotę grudnia zadzwoniłam do Ekostraży. Nie wiem, serio nie mam pojęcia jak to się stało, że po 10 minutach rozmawiałam już z osobą z domu tymczasowego (pzdr, Ania!:)) i umawiałam się na spotkanie, a 20 minut później otwierałam wino i wznosiłam toast za Foresta. Wiedziałam. Już dobrze wiedziałam jak to się skończy.
DEPRESJA POPORODOWA
04.01.2019, po wcześniejszych wizytach i spotkaniu przedadopcyjnym, odebrałam Foresta. Małą słodką kulkę, wyglądającą na pierwszy rzut oka na mieszankę wilka i owczarka podhalańskiego. Droga do domu, wizyta u weterynarza – dużo się działo. Dopiero gdy zatrzasnęły się drzwi i zostaliśmy w domu sami, dopiero wtedy zrozumiałam, co ja narobiłam. Albo nie, chyba jednak jeszcze nie wiedziałam. Moje idealne, poukładane i czyste mieszkanie w ciągu kilku minut zamieniło się w pobojowisko. Ale ok, byłam na to gotowa. Zasrana podłoga? Spoko, przecież to szczeniak. Wylana woda z miski? Trudno, posprzątam. Ale sekundka, jak jednocześnie wycierać podłogę i trzymać szczeniaka? Już pierwszego dnia zrozumiałam, że samotne wychowanie psa będzie sporym wyzwaniem. Gdy wieczorem przyjechało wsparcie, usłyszałam: wyglądasz jak ja po porodzie, Ty masz depresję! I wiecie co? Miałam.
ŻYCIE TO NIE INSTAGRAM
To nie jest tak, a przynajmniej nie w moim wypadku, że Foresta pokochałam od pierwszego wejrzenia. Owszem, chciałam go, do adopcji nikt mnie nie zmuszał. Ale wyobraźcie sobie – do Waszego idealnego życia i mieszkania wpada mały szogun, ciągnąc za sobą pasmo nieszczęść i wypadków. Co więcej, szogun nie jest słodkim szczeniakiem z Insta – a raczej skrzyżowaniem piranii i rekina. Okazuje się bowiem, że Forest po przejściach z pierwszych tygodni życia nie umie w przytulanie i nie wie co to swego rodzaju bliskość. Gryzie wszystko, absolutnie wszystko. Gdy mówię wszystko – mam na myśli wszystko. Od sznurowadeł, koszulek, rękawiczek, przez mopa, szczotkę, meble, po… powierzchnie płaskie. Tak, podłoga też była interesująca.
Ale najbardziej interesujące były moje ręce, które, jeżeli mam być szczera, przez pierwszy miesiąc spływały krwią. Niestety, ale młody gryzł na 100%, tyle, ile fabryka dała.
Z powodu braku socjalizacji i zbyt szybkiego zabrania od matki i szczeniąt, nie był nauczony regulacji siły nacisku ani okazywania uczuć w jakikolwiek inny od gryzienia sposób. Pierwsze dni spędziłam poświęcając mu całą swoją uwagę. Gdyby nie Rodzice i Przyjaciele, mogłabym zapomnieć o obiedzie czy prysznicu. Generlanie, gdyby nie ONI, nie wiem, czy dałabym radę. Bo pierwsze tygodnie były PO-RAŻ-KĄ. Wracałam do domu, siadałam na podłodze i ryczałam. Ryczałam, będąc dalej gryzioną przez moją małą bestię.
Robiłam co mogłam, próbując socjalizować go w ramach własnych możliwości. Nie było jeszcze mowy o żadnym szkoleniu na zewnątrz, bo szczepienia, bo kwarantanna i takie tam. Słodkie chwile niczym foty na Insta? Zapomnij. Szczerze? Szczeniactwo, moim zdaniem, to najbardziej przereklamowany okres życia psa.
JA SAMA
Ciągle zastanawiałam się, jak to możliwe, że przeżyłam kilkanaście lat z poprzednim psem, a to jednak Forest wciąż mnie zaskakuje. I frustruje. Frustruje, bo postanowiłam nie rezygnować z niczego w swoim życiu. I wiecie co? Chyba jak do tej pory się udaje. Oczywiście nie byłoby to możliwe gdyby nie ogromne wsparcie i pomoc Rodziców i Przyjaciół, którzy nie raz nie dwa przejmują opiekę nad Forestem. Niejednokrotnie wcześniej słyszałam: jak sama chcesz sobie poradzić z psem, tak często wyjeżdżasz. Okazuje się, że najtrudniejsze w samotnym wychowaniu psa nie są wyjazdy, a właśnie bycie z nim samemu. Gdy nie możesz wytrzeć podłogi, bo przecież mop jest najlepszą zabawką.
Gdy nie potrafisz jednocześnie trzymać i czesać psa. Trzymać i myć łapek. Trzymać i sprzątać ziemi z pogryzionej doniczki. Trzymać i sprzątać gówna po żołędziowej sraczce.
Trzymać i wyciągać kleszcza. Pokora. Słowo i uczucie, którego nauczyłam się przy Foreście. I wiecie co? I fajnie.
TILL DEATH DO US PART
Fajnie, bo mimo wszystko ja się nie poddałam, a Forest (wbrew opinii niektórych) wyrasta na całkiem fajnego psiaka. Za nami jedno szkolenie, pewnie jeszcze więcej przed nami.
Podróżujemy razem autem, autobusami, chodzimy do pracy,
na wyścigi konne, zwiedzamy pola, lasy, a nawet i zagranicę (mamy paszport, a co!).
Okazuje się, że więcej blokad i przeszkód jest w mojej głowie, niż rzeczywiście stoi na drodze. Dzisiaj, w czasach dog friendly, naprawdę dużo łatwiej podróżować z psem i oczekiwać miski z wodą.
Teraz, po 5 miesiącach razem, mogę śmiało stwierdzić, że nie tylko mam psa, ale mam fajnego psa, i go lubię. Tak, lubimy się, tak po ludzku. No, może jak pies z kotem.
A te blizny na rękach i nogach… i dziury w skarpetkach i koszulkach i rajstopach, i pogryziony dywan, i uchwyt do mebli, i napuchnięte panele, i poszarpana kanapa… etam, kto by o tym pamiętał.
Przecież cała reszta jest bezcenna. I mam na myśli, serio, bezcenna.
EDIT: (28.12.2020)
Po dwóch latach z Forestem i setkach rozmów i dyskusji w psich parkach i na innych spacerach, chciałabym tu dodać jeszcze takie jedno moje małe przemyślenie.
Adopcja psa – piękna inicjatywa, ja to rozumiem, szanuję i popieram. Tak samo jak ideę nie kupuj – adoptuj. Ale świadomą! Niewiele osób mówi o tym co potem, że psy z adopcji czy schronisk często niosą swój bagaż emocjonalny i często wymagają dużo więcej pracy. Że nie mają typowych dla rasy cech. Że często wracają z adopcji, bo nowi właściciele nie radzą sobie, choć bardzo chcą. Bo nikt ich na to nie przygotował, nie ostrzegł, nie poprawdził odpowiednio. I nie hejtujcie z przyzwyczajenia i rozpędu osób biorących rasowe psy ze sprawdzonych hodowli – ja je totalnie rozumiem. Znajomość historii kennelu, wzorzec rasy, typowe cechy – to bezcenne! Rodowód to nie tylko kawałek papieru. Nie każdy poradzi sobie ze znajdą o niejasnym pochodzeniu i historii.
Hodowle – TAK!
Adopcje – TAK, świadome!
Pseudohodolwe – NIE!
PS.
A żeby było śmiesznie, to okazało się, że Frida, siostra Foresta, ten drugi szaraczek z worka, została również adoptowana i mieszka… na tej samej ulicy co my. Przypadek?
PS.2.
Zna ktoś jakiś sprawdzony sposób na usuwanie sierści z tapicerki? I w ogóle tapicera.
PS.3.
Przy okazji zauważyłam, że niemal nie mamy z Forestem wspólnych zdjęć. Może jakaś sesyjka? 😀
PS. 4. FUNDACJE
Jeżeli jesteście zainteresowani adopcją lub chcecie zgłębić temat, podrzucam kilka linków do sprawdzonych fundacji:
o. pracujesz w tym samym budynku co mój Mąż. 🙂
Ooo proszę 😉
W takim razie jest duża szansa że w tej samej firmie!
Świat taki mały!
Nie potwierdzam rewelacji powyżej. Szogun to spoko kumpel i wcale nie gryzie 😀
Haha, a to niespodzianka 🙂