Przed wylotem na Kubę przeczytałam mnóstwo wpisów i artykułów o nastrojach na wyspie, przemieszczaniu się, sytuacji z Internetem, jedzeniu i wiele wiele innych. Czy się sprawdziły? W dużej mierze nie. Czy oznacza to że autorzy podawali sprzeczne informacje? Też nie. Po prostu Kuba zmienia się i rozwija (psuje?) w szybkim, ekspresowym wręcz tempie. A dzieje się to na naszych oczach, jesteśmy świadkami kubańskiego przeskoku mentalno-technologicznego. I dlatego wszelkie fakty, liczby i dane tak szybko się deaktualizują. Ale i ja doleję oliwy do ognia i dodam swoje trzy grosze, a w zasadzie to jedenaście.
1. HERBATA
Jeżeli nie wyobrażacie sobie poranka bez herbaty, zabierzcie ją ze sobą z Polski, koniec kropka. Owszem, w Casach particulares herbaty są dodawane do śniadań, ale najczęściej pochodzą z zapasów zostawionych przez poprzednich turystów – czyli stare, zwietrzałe bądź wilgotne. A jeżeli niczym Królowa Elżbieta lubicie napić się herbatki też popołudniem – nope, no way. Wtedy najlepiej mieć swoją. Ale nie tylko herbatę, przyda się także…
2. CZAJNIK
Tak, czajniczek. Mały, turystyczny. Zwróćcie tylko uwagę, aby obsługiwał napięcie 110V (to taki tip bonus, wszelkie urządzenia, ładowarki i inne suszarki także powinny obsługiwać 110V. Bonus nr 2 – pamiętajcie o przejściówkach!). Po co własny czajnik? Inaczej wszelkie zupki, owsianki i inne kisiele zwiezione z PL wylądują w koszu. Choć zawsze możecie je zostawić swojej ulubionej Gospodyni, co też i my uczyniłyśmy (tak samo jak wszelkie przyprawy, które okazały się nieprzydatne). Nooo chyba że nocujecie w hotelach, a to najmocniej przepraszam, to nie ma tematu. Ale też nie ma sensu czytać dalej, bo to artykuł nie dla Was 😉
3. BUTELKA Z FILTREM
Zdecydowanie hit naszej wyprawy. Każda miała po swojej butelce i się z nią nie rozstawała. I wiecie, nie chodzi o survivalowe filtrowanie wody z potoku czy kałuży, tylko zwykłej kranówki. I mówi Wam to osoba pijąca na co dzień namiętnie kranówę i zupełnie (do tej pory) niewrażliwa na wszelkie zmiany bakteryjne. A jednak. Słyszałam o przypadkach, gdy kubańska kranówka szkodziła nawet przy płukaniu zębów. Ach, i uważajcie też na butelkowaną wodę z lodówek w Casach. Jak zauważyłyśmy, dość często przelewana do nich była po prostu przegotwana kranówka.
I to też nie prawda, że w sklepach nie można kupić wody, można, jak już się znajdzie sklep…
Podsumowując: własna butelka z filtrem załatwi sprawę (my miałyśmy DAFI które spokojnie dały radę. No, może oprócz jednego małego pędraczka. Tylko pamiętajcie o przepłukiwaniu ustnika!). No i +100 do eko zero waste.
4. PROBIOTYKI
Jak już wspomniałam, nie należę do nadwrażliwców, ale dopadło i mnie, a pewnego homara zapamiętam na długo, bardzo długo.
Probiotyki, odpowiednio stosowane, wydają się być super wsparciem w tej nierównej walce. Na rynku jest ogromny wybór, bankowo znajdziecie coś dla siebie, czy to w tabsach czy w płynie. Pamiętajcie tylko, aby zacząć je stosować odpowiednio wcześnie przed wyjazdem.
5. APTECZKA
Chyba na żadnej z poprzednich wypraw nie zużyłam tylu leków i supli co na Kubie. Wszelkie wapna, magnezy i elektrolity wyczyściłam do zera. I nie będę teoretyzować czego to efekt. Tak było, nie dyskutuję z tym. Ale warto zaznaczyć, że gdybyśmy nie miały swoich leków to byłybyśmy w olbrzymiej, czarnej dupie. Dostęp do wszelkich środków farmaceutycznych jest okrutnie utrudniony. W zasadzie to nawet nie pamiętam, czy widziałam choć jedną aptekę?
To samo tyczy się środków higienicznych. Dziewczyny – śmiało pakujcie tampony i inne podpaski, na miejscu nie kupicie, albo spędzicie pół dnia na ich poszukiwaniu. Tak samo z gumkami. Generalnie obowiązuje jedna zasada – chcesz być zabezpieczony, zabierz to z domu.
6. MASECZKI
Ha! Wówczas, w lutym 2020, nawet nie pomyślałam że tak szybko nabędę swoją własną, osobistą maseczkę, ale tak. Maseczka na Kubie się przydaje. Kiedy? Ano w aucie. W aucie? – zapytacie. Aha. Z pewnością sporo czasu spędzicie na kubańskich autostradach. Co prawda są piękne, trzy-, a nawet czteropasmowe! Spotkacie na nich klasyczne amerykańskie krążowniki, zwykłe stare auta, ciągniki, ciężarówy z ludźmi na pace, chłopów na oklep jadących na koniach, a nawet woły ciągnące wozy, ale ja nie o tym. Prawdopodobnie pomiędzy Hawaną, Vinales czy Trynidadem będziecie się przemieszczać korzystając z Taxi colectivo, czyli współdzieląc auto z innymi turystami. I spoko, bo to fajna opcja. Ale pamiętajcie, że kubańskie auta są po prostu stare, serio stare, bez klimy i wszelkich innych, znanych nam usprawnień, w tym katalizatorów. Ciężko nam sobie wyobrazić jazdę po A4 z pootwieranymi oknami i setką na liczniku, ale na Kubie to norma. Wiatr we włosach, spaliny w płucach, zawroty głowy i zero przyjemności z jazdy. I jeszcze kierowca jarający szlugi w środku. Maseczka to skarb! Zasłaniałyśmy się chustami i kominami, marząc o niej. Spakujcie koniecznie, bo najprawdopodobniej każdy ma już swoją własną na wyposażeniu.
7. PAPIER TOALETOWY
W Casach nigdy nam nie zabrakło i muszę przyznać, że zupełnie przypadkowo i ślepym losem trafiałyśmy na super zadbane casy. ALE! O papier toaletowy w miejscach publicznych… no ciężko. Dlatego zawsze któraś z nas miała, ekhm, pod ręką, swój zapasowy, oczywiście przywieziony z Polski. #FUNFACT – na Kubie zużyty papier wyrzuca się tylko i wyłącznie do kubełków na śmieci! I polecam się dostosować, no chyba że chcecie zatkać kanalizację i być gównianym bohaterem, to śmiało.
8. GUMY DO ŻUCIA I INNE ŁAKOCIE
Tak, brakowało mi gum 😀 Kuba to miejsce w którym ciężko o sklepy, dyskonty czy markety z koszykami. Albo inaczej. Przez nasze prawie 3 tygodnie widziałam całe 2 regularne sklepy, i słodycze oraz inne przekąski były ostatnim towarem który można było w nich znaleźć. Więc, jeżeli tak jak ja, lubicie żuć gumy – przywieźcie je sobie. Tak samo wszelkie inne słodycze. Świetnie sprawdzają się zapasy daktyli, orzechów i wszelkich bakali. Idealne na długą podróż, plażę czy kryzysowy napad głodu.
9. POJEMNIKI
O potrzebie pojemników na wyprawach pisałam już TU, a ta wyprawa tylko to potwierdziła. Śniadania serwowane w Casach są dość obfite i bogate w ogrom owoców, często nie do przejedzenia. Dobrym rozwiązaniem jest spakowanie świeżej papai czy ananaska do pojemnika i hyc na do lodówki, a potem na plażę jak znalazł. Cytując klasyka: będziesz to jadła?! 😀 Dobry wynosik nie jest zły, no i nic się nie marnuje. A i wspomniane orzechy i suszone owoce też dobrze się czują w pojemnikach. Fajnie sprawdził się też przywieziony z PL szklany kubek z nakrętką i metalową rurką. Lądowały w nim wszelkie zapasy śniadaniowych soków bądź porcje na wynos. Schłodzone, idealne na plażę w upalony dzień. BTW, własne, metalowe rurki, to też dobry pomysł!
10. CO MA PIES DO ŚNIADANIA?
W pojemniki pakowałyśmy też… mięso. Jako że 2/3 ekipy była wege, a namiętnie serwowane na śniadania mięcho często gęsto miało formę mielonki i odrzucało nawet jedynego mięsożercę, to regularnie lądowało w pojemnikach, które zabierałyśmy ze sobą na wszelkie spacery. Bezdomnych, lub domnych ale zaniedbanych psów na Kubie jest ogrom. Choć nie wiem czy ogrom to wystarczające słowo. Dlatego regularnie zwijałyśmy mięsko i wyroby mięsopodobne ze śniadań i dokarmiałyśmy lokalne pieseły. Mała rzecz, a ogon sam merda.
11. NIE DLA KAWY Z VINALES
Jak pewnie wiecie, jestem ogromną fanką zwożenia do domu lokalnych wyrobów, smakołyków i innych wyrobów, ale kawa z plantacji tytoniu w Vinales jest SPALONA, na węgiel. Nie da się tego pić, zwyczajnie szkoda kasy (ale poza tym kubańska kawa jest muy muy bueno!). I być może pomyślałabym że to pojedyncza historia, ot taki wypadek przy pracy, no to nie. Po mojej relacji na Insta dostałam od Was wiele wiadomości z bardzo podobnymi doświadczeniami, dlatego śmiem twierdzić, że ta kawa to robienie turystów w balona. A szkoda. Co nie zmienia faktu że miód pyszny, a lokalny przewodnik wciąż muy guapo y encantador 🖤
I to chyba tyle z cyklu powiedziała co wiedziała. Jeżeli macie jakiekolwiek inne porady czy doświadczenia związane z Kubą i pobytem na niej – dajcie znaka!
*** BONUS (CZYLI PUNKT NR 12 ALE WOLĘ NAZYWAĆ GO BONUSEM) – WIZY
Wcześniej zupełnie wyleciało mi z głowy, a to przecież super ważne. Aby wjechać na Kubę potrzebujecie wizy, ale nie jest to specjalnie skomplikowane. Nie musicie kompletować miliona papierków i wysyłać ich do konsulatu. Taką wizę wystarczy kupić w PL i wypełnić swoimi danymi. I teraz uwaga. Jeżeli lecicie AIR CANADA, wizę dostaniecie od przewoźnika, ale dopiero na trasie Toronto – Hawana, nie wcześniej. A potrzebujecie okazać ją na lotnisku w Warszawie. Co w takiej sytuacji? Kupujecie przez neta pusty blankiecik wizowy (można to zrobić za pomocą biura turystycznego bądź znaleźć prywatną osobę), wypełniacie i okazujecie na swoim matczynym lotnisku. A wizę otrzymaną kilkanaście godzin później od AIR CANADA grzecznie chowacie w bezpieczne miejsce, co by się nie zgubiła i nie zabrudziła, a po powrocie sprzedajecie kolejnej potrzebującej osobie (cena to mniej więcej stówka, można znaleźć i taniej i drożej). HOW COOL IS THAT? (A jeżeli lecicie przez Toronto, to pamiętajcie też o kanadyjskich wizach tranzytowych, również do ogarnięcia przez neta.)